Galapagos – odsłona trzecia.

kwi 12, 2023 | Dziennik Kapitański

Uwaga na żółwie!!

Galapagos to chyba jedyne miejsce na świecie, gdzie znaki drogowe ostrzegają o … żółwiach! Jak, zatem, jeszcze można je zwiedzać – oczywiście z roweru! Choć – nie ukrywajmy – ze względu na górzystość są to raczej wycieczki dla co najmniej średnio zaawansowanych, ale – warto! Z uwagi na fakt, że są to wyspy wulkaniczne trasa zaczyna się na poziomie morza a potem jest… tylko pod górkę. Trasa na Santa Cruz to około 22 km, na których jest 800 metrów przewyższenia terenu i wartą ją odpowiednio zaplanować, bo zaczynając na poziomie morza – zaczynamy w upalnym, równikowym słońcu i temperaturze 30 stopni Celsjusza. To mocno wysysa siły z człowieka, więc lepiej wystartować bliżej 0800 niż o 1200.
Trasa wiedzie niemal nieustannie kilkustopniowym nachyleniem i jest na większości swej długości odseparowana od ulicy małą rynną odprowadzającą wodę. Po około godzinie i 7km (ok 200-250m w górę) w Bellavista – możliwy pit stop przy dobrze zaopatrzonym sklepie. Warto się zaopatrzyć w napoje, bo następne 11 km nie oferuje żadnego miejsca na uzupełnienie płynów, a mamy do pokonania z 400m w górę.

Strefa przejściowa do chłodnej

Ten odcinek oferuje piękne krajobrazy Galapagoskiej strefy przejściowej – od plantacji bananów i ananasów na początku, przez bujne, wysokie lasy po uprawy rolne i zielone pola, na których pasą się krowy i konie. Tutaj też wyraźnie czuć, że skończył się upał a jest już tylko przyjemnie ciepło. Etap kończy się w Santa Rosa, gdzie można odbić w lewo – w kierunku lawowych tuneli, rezerwatów żółwi i farm. Tutaj Poruszamy się już w strefie „chłodnej” – temperatura powietrza zdecydowanie nie przekracza 25 stopni, niejednokrotnie jest pochmurno i bywa dżdżyście. Nie mniej krajobraz – jak w Szkocji – wzgórza, krowy, farmy, miejscowi ubrani w bluzy, bo zimno. A niekiedy między drzewami mignie daleki, lazurowy, skąpany w słońcu Ocean.
Pozostając jednak na Santa Cruz Hiway – wspinamy się dalej, ostatnie 200 metrów to ostry podjazd na dystansie 4-4,5km, w przyjemnej temperaturze, z coraz większą wilgotnością, która się wykrapla. Kończą się pastwiska, a zaczyna gęsty, endemiczny las pełen paproci, niskich drzew Myconia, pokrytych mchami, które zwieszają długie brody z ich gałęzi. A wszystko to w towarzystwie ptaków. Las ten jest siedliskiem Zięb Darwina i kilku innych gatunków endemicznych ptaków. A, że akurat był sezon lęgowy, więc koncertowi nie było końca.

Na końcu drogi czyli na najwyższym jej punkcie znajduje się Los Gemelos – krater o pionowych ścianach i porośnięty w środku bujną roślinnością tak, że wizje jakichś tajemniczych gatunków, odseparowanych od reszty (i tak odseparowanej od świata) wyspy – nasuwają się same. Z tego miejsca można ruszyć w dół w kierunku Seymour – wyspy i lotniska i zjechać 20km do poziomu Oceanu (a potem wspinać się ponownie) lub obrócić rower i… zjechać do Puerto Ayora.

Zjazd jest przecudownie piękny. Stromy podjazd, na którym niekiedy trzeba było podprowadzać rower pozwala się teraz rozpędzić jak na prawdziwym down-hillu. Hamulce aż śmierdzą od dochamowań przed zakrętami. W pewnym momencie, trudno orzec czy to 700 czy 600 metrów na poziomem, nadal będąc w przyjemnym, nieco mokrym i zachmurzonym chłodzie wyjeżdża się na miejsce, z którego widać Ocean – lazur aż bije po oczach refleksami tropikalnego słońca, oblewając piaszczyste plaże. Widok jest taki, że trudno się nie zatrzymać. A potem dalej w dół – ku równikowemu słońcu, upalnym temperaturom i błękitowi morza!