Powiedzieć, że Galapagos to jedyne takie miejsce na świecie, to nic nie powiedzieć. O 0600 rano wpływamy za San Cristobal i wraz ze wschodem słońca oczom naszym ukazują się lwy morskie drzemiące w wodzie. Podobnie żółwie, które w ostatniej chwili nurkują przed jachtem, więc następne dwie godziny prowadzimy wachtę na dziobie, by uniknąć rozjechania fauny morskiej. O 0845 czasu lokalnego, 28 marca, we wtorek, rzucamy kotwicę w Puerto Baquerizo Moreno i zaczyna się Wielkie Oczekiwanie na odprawę.
W związku z tym, że Galapagos jest ścisłym rezerwatem, to wpłynięcie na jego terytorium wymaga wiele formalności. Po pierwsze – potrzebujesz AUTOGRAFO – pozwolenia od władz Ekwadoru na wpłynięcie. Co do zasady są dwa rodzaje pozwoleń – na 1 port (kotwicowisko) do 7 dni oraz na cały archipelag – do 30 dni. Pierwsze pozwolenie jest znacznie tańsze i pozwala stanąć zazwyczaj na San Cristobal lub na Santa Cruz, kupić paliwo, zrobić zakupy i jakieś delikatne zwiedzanie. Drugie obejmuje wszystkie wyspy, ale aby móc po nich żeglować, trzeba mieć na pokładzie Strażnika Parku Narodowego (płatne ekstra ok. 200 – 300 USD / dziennie) + ekstra opłaty za postój poza „portami” i kilka innych obostrzeń.
Ale poza pozwoleniem od władz Ekwadoru, certyfikatem z Panamy od nurka lub stoczni, że ma się czyste dno, na pokładzie pojawia się prawdziwa pielgrzymka oficjeli:
- Przedstawiciel kapitanatu portu, który kontroluje dokumenty jachtu, i papiery z poprzednich portów (nawet 5 poprzednich)
- Marynarka wojenna – sprawdza, czy mamy środki ratunkowe, pirotechnikę i gaśnice
- Lekarz – kontroluje czy mamy apteczkę
- 2 osoby ze straży granicznej – sprawdzają paszporty i pozwolenia a także ubezpieczenie podróżne, wystawiają karty imigracyjne
- Przedstawiciel Parku Narodowego – sprawdza czy nie mamy zabronionych roślin, zwierząt itp., sprawdzają certyfikaty fumigacji i nurka z Panamy, czy zbiorniki czarnej wody są zamknięte a odpowiednie oznaczenia („nie wyrzucaj śmieci za burtę”, „nie opróżniaj zbiorników”, etc.) – wyłożone
- Nurek – sprawdza stan dna i jeśli jest obrośnięte – jacht musi opuścić wody Galapagos (40 czy 50 mil) i tam zostać oskrobany z porostów. Tę nieprzyjemność miały 2 jachty z naszej floty
- Agent – bo bez agenta nie można przejść odprawy
- 2 przedstawicieli straży fitosanitarnej, która sprawdza kosze na śmieci, szafki, lodówki i zęzy w poszukiwaniu robactwa, insektów oraz zabronionych produktów (nie wolno wwozić jaj, świeżego mięsa, ananasów, borówek, jeżyn, mango, kwiatów, roślin… lista jest długa)
Na Galapagos jest ponad 1600 gatunków inwazyjnych (w tym koty i szczury, które zjadają świeżo wyklute żółwie), więc doskonale rozumiemy potrzebę ochrony tamtejszej, niesamowitej przyrody, choć pojawia się pytanie – czy koniecznie potrzebny jest agent, który pobiera odpowiednia opłatę za… swoją obecność przy całym procesie tudzież lekarz, którego jedynym zadaniem było zapytanie nas czy mamy apteczkę, że o Navy nie wspomnę. W związku z tym proces trwa i trwa. Dość powiedzieć, że ostatni oficjele schodzą z naszego pokładu w… środę o 1630, choć paszporty mamy podbite już 5 godzin wcześniej. A na odprawę nie czekało 75 jachtów, lecz 10. Oczywiście we wtorek, wraz z wybiciem godziny 1700 i oficjalnym zakończenie czasu pracy przez służby – udajemy się na ląd, bo kolacja w knajpce po takim czasie to prawdziwa przyjemność. A, że na nielegalu – to przyjemność jest podwójna. Choć miny dwóch załóg, które dowiadują się, że jesteśmy na lądzie przed oprawą graniczną są… myślę, że przyznanie się do trupa w bagażniku miałoby podobny efekt.
A zatem wybierając się tutaj – przygotuj olbrzymie pokłady cierpliwości i uśmiechu oraz zasobny portfel, bo z uwagi na lokalne regulacje pieniądze będą wyciekały wartkim strumieniem:
- Autografo – 250 – 500 USD, zależnie od rodzaju
- Agent – 450-650 USD,
- Opłata za jacht – ok 120 USD
- Opłata wjazdowa za jacht – ok 50 USD
- Lights & buoys duties (nie ma chyba na to polskiego określenia – to opłata za używanie… znaków nawigacyjnych) – 70 USD
- Opłata portowa – 10x GRT
- Opłata wjazdowa – 20 USD / osoba
- Opłata wjazdowa dla Parku narodowego – 100 USD / dorosły (50 USD – dziecko do 11 r.ż.)
- Opłata dla PN za sprawdzenie stanu kadłuba – 50 USD
- Opłata dla oficera biosecurity – 100 – 200 USD / jacht zależnie od wielkości
- Oplata imigracyjna – 15 USD
- Opłata za fumigację jachtu (w Panamie) – 80 – 100 USD
- Opłata za nurka, który sprawdza i czyści (choć w tej kwestii jest wiele wątpliwości) kadłub w Panamie – 250 USD
A zatem jacht 40-50 stóp (35-45 GRT) + 5 osób na pokładzie to koszt ok. 2500 USD w wersji bez przewodnika i z 2 portami.
I nie jest to, bynajmniej, koniec wydatków. Przypływając tutaj, zaliczyłeś przecież doldrumy, więc jest spora szansa, że trzeba uzupełnić paliwo, zwłaszcza, że stąd na Polinezję jest 3 000 mil, a pasat, co do zasady, zaczyna się z 300 mil na południe. Co prawda, stacji dla jachtów nie ma, ale jest normalna – samochodowa, bierzemy więc taxi, kanistry i wio. Na miejscu okazuje się, że owszem, paliwo jest, ale to dla jachtów nie kosztuje 1,75 USD za galon, ale 3,414… No ale ok, poniżej dolara za litr to i tak dobra cena. Tylko, żeby je zatankować potrzeba… pozwolenia z kapitanatu. Wracamy do kapitanatu, gdzie okazuje się, że oni się tym nie zajmują (dla jachtów obcych bander) – od tego jest agent. Cena u agenta – 6,15 USD za galon i trzeba zamówić przynajmniej z jednodniowym wyprzedzeniem. A zapier…nicz mają taki, że tylko 5 jachtów dziennie może wziąć paliwo.
Kiedy zjawia się zamówione paliwo, agentka wielkim głosem oznajmia, że 54 galony, 54 galony (takie jest ograniczenia dla jachtów na San Cristobal), a miejscowy taksówkarz wodny przystępuje do przelewania paliwa z beczek przy pomocy rurki, wiecie – beczka, wężyk, zassanie ustami… Porównanie do spuszczania paliwa z tira nasuwa się samo. Operacja trwa, a im bliżej końca, tym bardziej widać, że trwa kolejna próba, jakby to ładnie ująć, wymuszonego, analnego stosunku seksualnego. Bez lubrykantu i zapewnienia o ciepłych uczuciach. 54 galony to ok 204,5 litra, nasze kanistry mają 25 litrów pojemności. A kiedy w beczkach pokazuje się dno – mamy ich napełnionych 7 i pół. Ale rozmowa jest twarda, że przecież wlał wszystko z baniaków i są puste, więc się wszystko musi zgadzać. A że zamiast 54 galonów jest 51 – gdybyśmy lali bezpośrednio do zbiornika nikt by się nie zorientował.
Sprawa kończy się policyjnymi groźbami i mediacją ARC, wiec agentka łaskawie, oddaje różnicę w gotówce. Ale, żeby zakończyć historię pozytywnym akcentem – w trakcie poszukiwania paliwa poznajemy rybaka, a że Zibi ma talent do przełamywania lodów niczym radziecki lodołamacz z napędem atomowym, to udaje nam się zorganizować 100 litrów paliwa z kutra. Rybak uczciwie doliczył sobie kilkanaście procent, dzięki czemu cena była 4 USD za galon a nie 6,15. Aż, żal że nie udało się z nim dogadać przed zamówieniem paliwa u agentki.
Podsumowując – regulacje prawne bardzo sprzyjają sytuacjom, by z białego, śmierdzącego dolarami żeglarza, wyciągać na każdym kroku gotówkę. Tak, gotówkę, płatność kartą jest wysoce niemile widziana. O ile w knajpach zazwyczaj nie ma w tym problemu, o tyle w sklepach z pamiątkami, w centrach nurkowych czy usługach bardzo kręcą nosem. W Centrum Nurkowym na San Cristobal słyszę wprost – możesz zapłacić kartą, ale doliczę do tego 8% Ekwadorskiego podatku. Na szczęście bankomaty są wszędzie.
Jest jasne, że pływając w takich miejscach pewne opłaty są nieuniknione, frycowe trzeba zapłacić, ale dużo uśmiechu i łamany hiszpański pozwalają na poradzenie sobie z większością sytuacji.