We wtorek część załogi jedzie pozwiedzać Grenadę, część Sewillę, a część Fuengirolę czy tam Fuengirolanki. Od środy wracamy do pracy. Akumulatory zyskują pewne mocowanie, zapobiegające ich przemieszczaniu się na przechyłach, a i capsize (odpukać!) nie powinien ich ruszyć, dziergamy life-liny i przygotowujemy się do wirtualnej inspekcji jachtu przez Rogera, który w ARCu odpowiada za dopuszczenie jachtów do regat. Inspekcja idzie gładko i w miłej atmosferze. Śruba dociera w czwartek po południu, wiec w piątek czeka nas stocznia, ktoś jednak dał dupy z przesyłką z Francji (pełzacze do grota) i będzie dopiero w poniedziałek, w dodatku, podczas zakładania nowego prewentera grota, wychodzi, że lewa wanta topowa jest przekoszona… Nosz! Jak nie ospa, to sraczka!!
W piątkowe południe jacht wychodzi z wody i ekipa z Yanmara zabiera się za śrubę. Miała być godzina pracy… Po nastej próbie zmontowania jej, zarówno na przekładni jak i na ziemi zaczynamy żartować, że może, w akcie ostatecznej desperacji, panowie zapoznają się z instrukcją obsługi. I faktycznie! Wyciągają, ale rysunek techniczny śruby i zaczynają porównywać wymiary. To nie wygląda dobrze. Po kilku minutach pojawia się diagnoza – pierścień dystansowy ma 25mm zamiast 23mm i dzięki temu śruby się nie da skręcić. Cóż. Oczekiwanie, żeby nowa śruba, wysłana prosto od producenta działała jak należy, jest oczekiwaniem zbyt wygórowanym wobec rzeczywistości… W dodatku, okazało się, że zimmeringi nie trzymają i olej powoli wycieka z przekładni. Po tylu latach wyżłobiły minimalny rowek i nawet nowe zimmeringi nie uszczelniają tego jak powinny. A zatem zamiast godziny na dźwigu – zostajemy wystawieni na ląd i czekamy aż się producent z montażystami dogadają, czy owy pierścień dystansowy można zeszlifować flexem, czy doślą zamiennik, kiedy doleci Tomasz z nową wantą… A czas leci. Do startu zostały 34 dni.