JONASZ

wrz 26, 2021 | Dziennik Kapitański

Nic nie zapowiadało nadciągających nieszczęść. Jasne – Jacek nie doleciał na Sardynię, ale przy takim przedsięwzięciu zawsze coś jest do zrobienia na ostatni moment, więc odebranie go z Majorki, to przecież żaden problem. Skróciło nam to, co prawda, czas, który Tomasz miał poświęcić na ostatnie poprawki ale były to drobiazgi, które można było wykonać na Majorce. Niestety – tuż przed wypłynięciem okazało się, że roler genuy „rozszedł się” (przestały trzymać pierścienie Segera) i trzeba go wymienić, został więc zamówiony nowy, który miał dotrzeć na Majorkę pocztą lotniczą na piątek, czyli dzień po naszym przypłynięciu. Wszystko się miało spinać…

Przeskok z Sardynii na Majorkę wydłużył się o kilkanaście godzin, bo prognoza meteo nie do końca odpowiadała rzeczywistości, no ale morze to nie przedwojenna kolej, nie wszystko wychodzi co do minuty. Nie mniej przeskok 370 mil ze średnią prędkością 5,5 węzła można uznać za udany, pomimo, że część załogi mocno przechorowała pierwsze dwie doby, a wiatr nocami kręcił tak, że żadna wachta nie była spokojna i zmiany żagli grane były niemal co godzinę, no ale aklimatyzacja musi być zawsze a trening z żaglami się przyda. W czasie jednego z okienek ciszy, silnik zastrajkował i zgasł, po czym nie chciał zapalić. Oczywiście na pokładzie nie mieliśmy zapasowego filtra paliwa, bo serwis był robiony w marcu, jakość paliwa w Santa Teresa jest ok, a części miały być kupione na kontynencie, gdzie jest taniej… Po godzinie drapania się w głowę i czekaniu aż ostygnie na tyle, żeby można było bez poparzeń dobrać się do separatora ktoś z głupia frant go odpalił. I działa…

Przesunięta dostawa rolera na poniedziałek, a finalnie na wtorkowe popołudnie, pozwoliła potestować ustawienia żagli, wózków, prowadzenia brasów i zacząć w końcu robić wykres biegunowy prędkości jachtu a przy okazji spokojnie wypić piwo z Pawłem, który od lat pracuje w Palmie w firmie czarterowej, więc podzielił się swoją bezcenną widzą w kwestii tego, co na jachcie psuje się najczęściej, na co uważać, jakie części zdublować, co potroić i jakie sprzęt zabrać w razie „W”. Jednak z drugiej strony – straciliśmy prawię dobę wiatru w plecy, z którym mieliśmy się zabrać w zasadzie aż na Gibraltar.

W końcu ruszyliśmy, w następnym porcie zostało do uruchomienia jedynie oświetlenie pokładu, bo lampa przestała świecić (choć spięta na krótko – świeciła) oraz uruchomienie naszego boostera wifi. Żegluga z wiatrem znakomita – grot na pierwszym – drugim refie, pełna genua na wytyku i prędkości w okolicach 7-8 węzłów. Szybka, fajna jazda, pomimo kilku ulewnych opadów deszczu. Trasa, do Alicante, którą Jerzy, regularnie pływając po Balearach robił w tydzień (oczywiście zwiedzanie, kąpiele itd.) zajęła dobę, może nieco więcej. Rozbudowujące się fale i stały wiatr, wiejący z siłą 6-8 w skali Beauforta pchał nas szybko i przyjemnie, pozwalając w godzinę przeżeglować 8 – 9, a raz nawet 10 mil. Zjazdy z 4 metrowych fal, na których log  pokazywał prędkość chwilową 15-16 węzłów dawały niezłego kopa adrenaliny i uśmiechy nie schodziły z twarzy.

Przy 35 węzłach wiatru rzeczywistego widać było, ze 2 ref na grocie i zarefowana genua to za dużo, bo zaczęło nas wywozić do wiatru, więc padła decyzja, że zrzucamy grota i jedziemy dalej na samym żaglu przednim. Wszystko poszło sprawnie i względnie sucho, pomimo wysokiej fali, ale okazało się, że wyłamały się dwa ślizgacze przy głowicy grota (zakładane w marcu!). No nic. Zjazdy z fal i regularne 30-34 węzły dawały znakomite prędkości nawet na samej, nieco zrefowanej genule.

Minąwszy Cartagenę, pod wieczór mamy branie! Jacek walczy z rybą i czuć, że jest wielka, bo wędka pracuje jak wściekła. Rzucamy się zwijać genuę, i silnik pół wstecz, żeby wyhamować nasze 7 węzłów i dać mu szansę na dowiezienie tej kolacji pod rufę. Mimo wrzuconych obrotów – żadnej reakcji, jacht nie zwalnia, zrzucamy w końcu żagiel, ale pchani wiatrem wciąż jedziemy 4 węzły, pomimo włączonego biegu wstecz! W międzyczasie ryba zrywa się z haczyka, po rozwinięciu 500 metrów żyłki, a my, bo tym jak wygląda przynęta, stwierdzamy, że musiała być naprawdę dorodna. No ale co z tą śrubą? Stajemy do wiatru, 1500 – 1800 RPM naprzód a jacht od razu, po stracie prędkości, jest od niego odrzucany, jakby w ogóle nie było włączonego silnika!

Z rufy próbujemy zajrzeć pod wodę, ale jedyne co widać to bąble, kiedy fala rozbija się o rufę. Super-mega-profesjonalna obudowa do GO-PRO Michała okazuje się uszkodzona, więc nie ma jak włożyć aparatu pod wodę. Pozostaje żeglować dalej i w okolicy Almerii wejść do portu i szukać rozwiązania. Po drodze trwają dyskusje czy to przekładnia, śruba czy inny czort. Sprawdzamy co się daje od strony pokładu i coraz bardziej zaczynamy podejrzewać śrubę. Drapiemy się w głowę jak to jest możliwe, bo gdyby była źle założona, to spadła by już marcu lub kwietniu. Albo w lipcu, kiedy Jacek na niej pływał. Nie mówiąc, że w drodze do Palmy 20 godzin jechaliśmy na silniku… Nie było czuć, żebyśmy coś złapali na nią (zwłaszcza że była złożona podczas żeglugi), żadnego bicia, gdyby odpadła jedna z łopat, może coś nakręciliśmy, bo w okolicy płetwy sterował pałętał się jakiś kawałek plastiku, który odpadł po dwóch zwrotach.

W okolicy Cabo de Gata pada decyzja, że zamiast do Almerimar jedziemy do Aguadulce, bo też ma warsztaty a jest bliżej i może jeszcze w piątek coś ugramy. Pod Roquetas del Mar rzucamy haczyk i Jerzy schodzi pod wodę zobaczyć czy może coś się wyjątkowo paskudnie nie nawinęło. Nie. Nasz Sail Drive wygląda tak, jakby ktoś przy tych 4-metrowych falach zanurkował z kluczem i bezczelnie odkręcił śrubę! Nawet pierścień dystansowy (który nie jest niczym przykręcany) był na swoim miejscu! W międzyczasie okazuje się, że agregat przestał z nami współpracować i pokazuje błąd komunikacji, przez co nie da się go odpalić, więc akumulatory ładujemy pracą silnika… Nosz mać jej gamratka! Jak nie urok, to przemarsz wojsk!

Z kotwicy schodzimy jak Neptun przykazał – na żaglach (no, na jednym) i dopływamy do Aguadulce, gdzie ponton wholowuje nas na miejsce postojowe. Czas na zimne piwo i ustalenie co i jak można tu naprawić, skąd i gdzie zamówić śrubę oraz zajęcie się pozostałymi usterkami, których natężenie zdecydowanie przerosło wartości statystyczne.

 

Informacje o przelocie Santa Teresa di Gallura – Palma de Mallorca:

Mil morskich:                                   370,0

Godzin na żaglach:                         48,5

Godzin na silniku:                           19,5

Średnia prędkość:                          5,44 węzła

Najlepszy dobowy przelot:          149 mil (średnia: 6,2 węzła)

 

Informacje o przelocie Palma – Aguadulce:

Mil morskich:                                   327,5

Godzin na żaglach:                         49,5

Godzin na silniku:                           1,5

Średnia prędkość:                          6,42 węzła

Najlepszy dobowy przelot:          167 mil (średnia: 6,96 węzła)