Joyeux Noel! – ciąg dalszy

sty 23, 2022 | Dziennik Kapitański

W okolicy Saint-Pierre można wybrać się także do destylarni rumu Depaz. Maszyny z końca XIX i początku XX wieku robią niesamowite wrażenie. Cała infrastruktura napędzana była energią spadku wody – turbiny elektryczne, młyny wodne, etc. A jednocześnie – krystalicznie czysta woda spływająca ze zboczy wulkanu wykorzystywana była do produkcji doskonałego rumu. Produkcji rumu warto poświęcić osobny wpis, bo jest to trunek warty przyjrzenia mu się bliżej, więc na razie nie będziemy się rozpisywać, bo na pewno wrócimy do tematu, i chyba będzie to video… Wycieczka po domu plantatora (aż chciałoby się powiedzieć – Don Plantatore!) budzi nutkę nostalgii i zazdrości, że tak to można było żyć, gdyż jest on umiejscowiony na wzgórzu z obłędnym widokiem na Morze Karaibskie, zaś system rur, poza dostarczaniem energii maszynom – zasilał liczne fontanny i cieki wodne.

Oczywiście – nie samym urlopem żyje człowiek. Znajdujemy zakład mechaniczny, gdzie pozwalają nam skorzystać z przemysłowej wiertarki, gdyż nasza – jachtowa – poddała się po około 1cm wwiercania się w złamaną śrubę mocowania spinakera. To ta, którą złamaliśmy 21 listopada na początku przeskoku Atlantyku. Jest twarda. Walczymy z nią ponad godzinę, łamiemy 4 wiertła, ale finalnie udaje się ją wywiercić, nie rozwiercając gwintu i następnego dnia mamy już w pełni funkcjonalny wytyk, mocowanie kotwicy a nawet windę kotwiczną, która zaczęła zdradzać niepokojące objawy. Po rozebraniu wszystkiego (poza silnikiem elektrycznym) okazało się, że „meccanico italiano”, który w październiku 2020 wymieniał nam przekładnię windy kotwicznej – nie wlał do niej oleju… Aż chciałoby się, analogowo wyjaśnić mu, że takich błędów to jednak się nie robi…

W czasie wycieczki na maszt, celem naprawienia oświetlenia pokładowego Jerzy przekonuje się, dlaczego ławkę bosmańską wiąże się do fału a nie przypina kandaharem. Lekcja jest na szczęście bezbolesna, ale mina, kiedy stoi na salingu a wypięta lina dynda sobie swobodnie obok – bezcenna.

Okazuje się także jak destrukcyjną siłę ma słońce w połączeniu z solą morską. Po 3,5 miesiącach od założenia, nasza life-lina, do której wpinaliśmy się każdej nocy podczas przelotu przez Atlantyk oraz w cięższych warunkach pogodowych – pęka kiedy ktoś zahaczył o nią nogą a po zdjęciu okazuje się, że można ją drzeć w rękach jak kartkę papieru. Bo o tym, że zmieniła kolor, to nawet nie będę wspominał.

Na Karaibach trwa właśnie sezon na langusty, więc są szeroko dostępne i w bardzo przyzwoitych cenach, a Jacek potrafi zrobić z nich arcydzieła sztuki kulinarnej. Z resztą zobaczcie sami:

A na koniec taki drobny bonus – film z wizyty gości.