Brałem w swoim życiu udział w co najmniej kilkunastu kursach medycznych, dłuższych lub krótszych, jednak poziom, który pokazał Krystian Szypka wraz z Ocean Teamem to mistrzostwo świata i okolic!
Po pierwsze – ludzie. Świetnie przygotowani, kompetentni, otwarci, znakomicie przekazujący wiedzę i co najważniejsze – jeden instruktor na dwóch kursantów, co pozwalało na natychmiastową korekcję ułożenia dłoni, tempa RKO czy jakiegokolwiek błędu, który robiliśmy, aby się nie utrwalał. To fantastyczna odmiana po wielu kursach, kiedy jakaś stara pielęgniarka (z całym szacunkiem dla pielęgniarek i ich ciężkiej pracy) opowiada jak poprawnie wykonywać pośredni masaż serca.
Po drugie – sprzęt; a dokładnie – OGROMNE ILOŚCI SPRZĘTU. Fantomy różnych typów, środki łączności, defibrylatory, rurki gardłowe, ambu, opatrunki taktyczne, chłodzące, hemostatyczne… do wszystkiego i na wszystko. I w praktyce. I jeszcze raz. I od początku. I w różnych scenariuszach. I aż się nauczymy z tego korzystać. I o to chodzi!
Po trzecie – pozoracja. Miło jest się uczyć na fantomie i wygodnie. Dojść można z każdej strony, waży kilka kilogramów, więc sobie człowiek dwoma palcami przesunie, jak mu jakoś niewygodnie leży. Niestety, poszkodowany rzadko znajdowany jest na plecach, w pozycji „na baczność”, na środku placu, z wolnym podejściem z dowolnej strony, dlatego nieocenione były ćwiczenia, kiedy znajdowaliśmy „poszkodowanego” pięknie ucharakteryzowanego, z widocznymi obrażeniami (np. złamanie otwarte), oblanego krwią (Michał nie zapomni tego widoku do końca życia 😉 ), w ciasnej kabinie prysznicowej… Tu już się człowiek musi zastanowić jak go nie uszkodzić bardziej, od której rany zacząć, jak wynieść, jak ułożyć w ciasnym pomieszczeniu… Z resztą na zdjęciach widać to najlepiej.
Z czystym sumieniem mogę polecić szkolenie robione przez Ocean Team, zwłaszcza, że jest ono prowadzone przez żeglarzy i dla żeglarzy, więc rozmawiamy o urazach, które mogą wydarzyć się na jachcie i w takim też miejscu należy nieść pomoc. Co nie mniej ważne – duży nacisk kładziony jest na praktykę, oraz konkretne rozwiązania profilaktyczne, które można wdrożyć na jachcie, bo jak wiadomo – lepiej zapobiegać niż leczyć.
Jerzy Stępniewski, kapitan jachtowy