Paczka dochodzi w środę po południu i ruszamy w kierunku Malagi, gdzie ma w czwartek wieczorem dolecieć Tomasz wraz z wantą. Wiatru w zasadzie brak, więc testujemy naszą nową śrubę przy 1800-2000 RPM. W czwartek po południu wchodzimy do Malagi, ale całe nabrzeże miejskie jest w remoncie a w malutkim Club Nautico – brak miejsc, kierujemy się zatem do Benalmadeny, gdzie cumujemy wieczorem.
W piątek szybka wymiana wanty, zakupy i o 14 jesteśmy w drodze do Fuengiroli, gdzie w porcie w niemieckiej knajpce (w końcu kto by w Hiszpanii jadł hiszpańskie jedzenie?) podają świetną golonkę. Istotnie! Jest obłędna! I tak wielka, że jedynie Janek był w stanie zjeść ją na raz. Reszta pakuje na wynos, a Mirek przerabia ją na… zimne nóżki w galarecie. Jak długo pływam takich rzeczy na jachcie nikt nie robił! No ale na czarterach załoga wpada na tydzień, więc nikomu się nie chce czarować…
O 0130 kotwiczymy pod mariną La Linea (Alcadeisa), rano po paliwo na stronę brytyjską, bo różnica w cenie wynosi ponad 50 centów na litrze. Ostatnie poprawki i aktualizacja sterowników, które w końcu sprawiają, że autopilot przestaje się foszyć a i radar jakby bardziej pokrywa się z rzeczywistością.
O 1040 oddajemy cumy a o 1100 jesteśmy już na żaglach. Dwie godziny później udaje nam się złamać końcówkę wytyku spi-bomu… Ale to raczej błąd ludzki niż Jonasz. Oby!
Żegluga przez Cieśninę Gibraltarską to zawsze emocjonujące przeżycie. Prądy, które nie zawsze pokrywają się z tym, co sugerują mapy prądów, duży ruch statków, silny wiatr… Do północy mamy za rufą niemal 98 mil. Nieźle! Ale przez większą część trasy wiało 30-38 węzłów, więc i zarefowana genua wystarczała w zupełności. Potem wiatr zaczyna siadać, stawiamy więc Genakera i gramy w szachy z niżem, który stoi na wysokości Rabatu i staramy się go opłynąć, nie zahaczając o Maderę. Przy okazji znajdujemy kilka śrub na pokładzie, a to nigdy dobrze nie wróży. Po chwili widać, że wykręciły się ze sztywnego sztagu a i przy rolerze są luźne. Oby to wytrzymało do portu!
Szachy niestety przegrywamy i kilka godzin trzeba wspomóc się silnikiem, ale rano pojawia się 7-8 węzłów wiatru, więc na maszt wędruje grot i Code 0, co pozwala nam na całkiem żwawe 6-7 węzłów w bajdewindzie. Udaje się także złapać tuńczyka, a w zasadzie tuńczyczka i Mahi-Mahi, co jest sporym zaskoczeniem, bo mieliśmy nadzieję na nie, ale raczej po drugiej stronie Wielkiej Wody.
Noc z wtorku na środę i środowe południe mijają przy słabym wietrze pod spinakerem, ale popołudniowe 4 Beauforty pozwalają rozpędzić się do 8-9 węzłów. Takie fruwanie pod spinakerem to czysta frajda i czuć moc jaka drzemie w jachcie. A kiedy o 1900 na ploterze pojawia się 168 mil do Arrecife, żyłka regatowa każe nie przespać nocy, byle tylko zamknąć ten przelot w dobę i czwartkowy wieczór spędzić przy drinku.
O 2300 podmuchy sięgające 20-21 węzłów zmuszają nas do zrzucenia spinakera. Na maszt wędruje grot na 2 refie i genua. Kurs TWA 140-150 pozwala nadal poruszać się 7-9 węzłów, choć VMG tak zachwycające już nie jest (VMG to prędkość w kierunku celu). O 0300 wiatr siada na tyle, że stawiamy pełnego grota a o 0900 zrzucamy genuę i na maszcie ląduje spinaker. Niestety, okazuje się, że przy TWA 170-175 grot mocno go zasłania, więc zwijamy grota i na samym spinakerze walczymy o wieczornego drinka. W ciągu dnia wieje z różną intensywnością, więc zamiast założonych 168 mil zrobiliśmy 148…
O 2330 w końcu docieramy do portu. Za nami 666 (przypadek?) mil w 109 godzin, jakieś 12kg tuńczyka i 5kg mahi-mahi.
Informacje o przelocie Gibraltar – Arrecife na Lanzarotte:
Mil morskich: 666,0
Godzin na żaglach: 87,0
Godzin na silniku: 22,0
Średnia prędkość: 6,11 węzła
Najlepszy dobowy przelot: 160 mil (średnia: 6,66 węzła)